środa, 6 sierpnia 2014

To już koniec

Dziś zakończyłam dwu i półroczny etap mojego życia. Zaczynam od początku znowu.
Jest mi tak bardzo źle, choć wiem, że podjęłam dobrą decyzję.
Nie ma przy mnie nikogo, nikogusieńko, żeby mnie pocieszył i powiedział że będzie dobrze.
Chciałabym napisać, że znowu jestem sama, ale przecież dawno byłam sama i jego leżąca obecność w domu wcale nic nie zmieniała.

Za parę dni jadę w miejsce, do którego jestem zaproszona, a gdzie nikt nie czeka na mnie z otwartymi rękami. Każdy inny gość jest milej widziany ode mnie. Przez moją własną siostrę i matkę.

Persona non grata wszędzie.

Kiedy skończy się ten zasrany motyw – co bym nie robiła, jak bardzo bym się nie starała, poświęcała siebie, ratowała i pomagała kosztem siebie, własnego zdrowia, życia finansów – zawsze wychodzę na tą złą a mój „oprawca’ na poszkodowanego.


Czego nie widzę? Czego nie rozumiem?

środa, 30 lipca 2014

Związki i bez związku

Każdy z nas zna teorię, że związek dwojga ludzi powinien zawierać w sobie element wolności - dostępu do własnego świata każdego z partnerów.

Wiemy dobrze, czym kończą się próby zmiany partnera na siłę - tak, aby pasował do obrazka, który od lat nosimy w sercu. On zamienia się w pantoflarza, ona w jędzę.
Albo przestają się rozumieć i zaczynają unikać.
W końcu jedno z nich spotyka osobę, która wydaje się idealnie pasować do szukanego wzorca i po pewnym czasie potajemnych schadzek, odchodzi i buduje nowy związek z nowym partnerem / partnerką.

Jasne, logiczne, chyba nawet ci, którzy postępują inaczej zgodzą się, że nie ma się do czego przyczepić w tej teorii.

Tylko co w przypadku, gdy partner (tudzież partnerka) na samym początku przysięga, że czuje i myśli dokładnie to samo co ty?

"No co, ty serio kochasz romantyczne komedie? ale zbieg okoliczności, ja również!"
"Piłka nożna to twoja ulubiona dyscyplina sportowa? to się fantastycznie składa, oglądam każdy mecz w telewizji! ".

Pewnie już się domyślasz, że piszę z własnego doświadczenia. Masz rację.
Obserwując moich rodziców, ich znajomych, moich znajomych i wszystkie pary świata, dokładnie przyswoiłam sobie teorię o zakazie zmieniania czegokolwiek w partnerze.
Zresztą dobrze wiem, jeśli facet pozwala mi wejść na głowę - automatycznie przestaję go szanować i szukam w panice lub z wyrachowaniem wyjścia z sytuacji.

Dlatego absolutnie tego nie robię. Ale też nie związuje się z kimkolwiek, myśląc o tym, co mi się w nim nie podoba "to się wytnie".
Nie, po prostu wierzę, że spotkam kogoś takiego, kto będzie do mnie idealnie pasował.
Idealnie pasował to nie znaczy, że będzie taki sam jak ja - nie, zwariowałabym z drugą sobą.
Chodzi o to, że będzie taki, jakiego chcę spotkać - nie musi być ideałem, ale to co dla mnie najważniejsze, chcę znaleźć w facecie.

Zdawało mi się, że znalazłam.
Ach, co to była za miłość.
Mam nawet na piśmie na setkach stron jego wyznania, jak bardzo myślimy tak samo, mamy takie same cele, wartości i potrzeby.

Czy nie zdarza się, że osoby zupełnie zdrowe wprowadzają nas w błąd, pokazują się nam takimi, jakimi chcielibyśmy ich widzieć, a potem, gdy już jesteśmy obok i gdy już sprawa jest klepnięta - nagle wychodzi z nich ktoś zupełnie inny?

Niestety, nie ma takiej reguły. Wtedy byłoby łatwiej.

Dlaczego więc pokazujemy się naszym sympatiom w zupełnie innym świetle?
Dlaczego tak bardzo się staramy upodobnić do wymarzonego kochanka - kochanki?
Dlaczego chcemy być właśnie tacy, o jakich oni marzą, mimo że jesteśmy inni?
Dlaczego nie pamiętamy, że prędzej czy później sprawa się rypnie i zmarnujemy życie sobie i tej drugiej osobie.

Czy przemawia przez nas desperacja? może pożądanie?
Dlaczego nie jesteśmy rozsądni i nie pamiętamy, że dobre, wspólne życie mogą wieść tylko takie osoby, które są ze sobą szczere i NAPRAWDĘ do siebie pasują?

No, dlaczego?

wtorek, 29 lipca 2014

Projekt "życie idealne"

Po nocy zawsze przychodzi dzień. I przyszedł.

Stawiłam czoła moim demonom i już śmielej patrzę w przyszłość.

Zbieram się do opracowania jakiegoś projektu, typu "projekt szczęście". Lubię wyznaczać sobie cele, mimo że często jestem dobra tylko na papierze.

Wpadam na jakiś świetny pomysł, że od teraz to codziennie będę spisywać, zdobywać, wyznaczać i przeć do przodu. Kupuję do tego z pietyzmem odpowiedni zeszyt (a czasem 3, bo przecież zeszyty zawsze się przydadzą).

Pierwsze trzy dni są pełne euforii i pracowite. Jestem pewna, że właśnie znalazłam klucz do szczęścia i już teraz wszystko będzie w porządku :).
Potem przychodzą takie dni, w których przestaję się wyrabiać na zakrętach, więc ucinam "zbędne" balasty. Niestety takim balastem najczęściej bywają właśnie moje postanowienia, cele, plany realizacji.

Zastanawiam się, dlaczego nie potrafię się "bez reszty" zaangażować w moją lepszą przyszłość?
A właściwie to pytanie brzmi "co powinnam zrobić, aby bardziej zaangażować się w realizowanie moich planów i marzeń"?

Czy te plany i marzenia są prawdziwe, czy wynikają tylko z "udręki" dnia powszedniego? Może moja głowa tworzy na papierze całkiem odmienną od prawdziwej rzeczywistość, nie zastanawiając się, czy to właśnie jest dla mnie najlepsze.

Powrót do marzeń bywa trudny, ale jest konieczny.
Życie bez marzeń jest dużo uboższe i tak naprawdę nie zmierza ku niczemu.
Powiadają, że ważniejsze są plany niż marzenia. Ale każde marzenie można zamienić w plan, a każdy plan może wynikać z marzenia.

Ciężko jest marzyć, gdy codzienność ciśnie i bywa trudno i bywa źle.
Wiem to po sobie.
Gdy przychodzą czarne chwile każde z moich marzeń wydaje mi się głupie, naiwne i nierzeczywiste.
Wtedy najwyraźniej widzę mój wiek i zastanawiam się, ile lat i siły mi jeszcze zostało, aby je spełnić.
Marne pytanie, więc i odpowiedzi dostaję marne.

Kiedy, tak jak teraz, wracają mi chęci do życia, jest we mnie wiara, że za rok spokojnie mogę być dużo dalej niż teraz, osiągnąć wszystkie dotychczasowe cele.
Ba, wydaje mi się, ze to czego nie zrealizowałam przez rok, jestem w stanie zrealizować w następnym miesiącu.

Coś mi jednak mówi, że tym razem już zostanę na tej fali.
Dużo decyzji podjętych, dużo zmian, które choć przerażają, bo nie wiem czy sobie poradzę, ale też motywują, bo mimo trudnych początków, będzie to dla mnie ogromna ulga, pozbyć się spraw, ludzi, którzy mają bardzo toksyczny wpływ na moje życie i stale ciągną mnie w dół.

Od 1 września zacznę więc odliczanie mojego rocznego programu, którego celem, 1.09.2015 ma być takie życie, jakie zawsze chciałam prowadzić.
Zmianie podlegać będą:
1. związek - wyplątać się z jednego, opróżnić głowę i przygotować ją oraz serce na zupełnie nowy, taki jak powinien być.
2. mieszkanie - ma mnie być stać na niezagrożone wynajmowanie fajnej chaty
3. zdrowie - muszę wprowadzić wszystkie zalecenia dotyczące diety, leków i stylu życia.
4. praca - chcę zarabiać tylko na tym, co kocham robić, uniezależnić się od klientów i pracy dla nich, w której nie widzę żadnej wartości, która jest wciskaniem ludziom tych czy innych produktów, niekoniecznie potrzebnych.
5. ludzie, przyjaciele - w moim otoczeniu pojawią się ludzie, z którymi rozmowa będzie dla mnie bardziej wartościowa niż przeczytanie książki.
6. córka - chcę zadbać o nią, o jej zdrowie, o jej talenty, o jej szczęście, będzie dużo wspólnego czasu i będą wyjazdy i będzie śmiech i gry i zabawy.
7. praca społeczna - znajdę czas, aby robić coś dla innych, najchętniej dla zwierząt.
8. finanse - mają się uspokoić, zawładnę nimi i będzie mnie stać na to, czego potrzebuję i chcę.

Może tych planów będzie 12, każdy na inny miesiąc w roku? a może wystarczy 7, bo nie mogę się skupiać przez cały miesiąc tylko na jednym.

A dlaczego od września? hmm, może jest to kolejne odkładactwo i zwlekactwo, ale chciałabym tym razem dobrze się przygotować. Zastanowić, jak wyznaczać sobie kroki, jak sprawdzać i jak szukać drogi do ideału.

A poza tym w tym czasie czeka mnie jeszcze ślub siostry. Będzie to mocno frustrujące spotkanie. Z nią, z moją zapatrzoną w nią matką.
Dostałam zaproszenie na zasadzie "przyjdź, bo co powiem dalszej - bogatej - rodzinie, gdy ciebie nie będzie". Nie mam złudzeń, mam być jedynie dowodem na to, że wszystko jest w porządku a one obie są dobrymi, szczodrymi i w ogóle anielskimi istotami.
Ale co mi tam. Wezmę udział w tym cyrku :).

Bo co?
Bo jestem ponad to:).

wtorek, 22 lipca 2014

dziś już jest jutro

I niby jest lepiej, ale nadal źle.
Tym razem wolniej przychodzi mi dochodzenie do siebie.

Codziennie czuję się coraz bardziej samotna. Samotna i oszukana, ale przede wszystkim samotna.

Czuję się tak bardzo nic nie warta. Ja wiem, że poczucie własnej wartości trzeba czerpać z siebie a nie z drugiej osoby. Wiem. Ale pierwszy raz w życiu tak bardzo brakuje mi miłości i właściwego mężczyzny.

Najdrobniejszego, czułego dotyku, przytulenia. Kogoś, kto zauważyłby te wszystkie samotne łzy, które lecą w ukryciu.

Brakuje kogoś, kto chciałby ze mną być, dla kogo czas spędzony ze mną byłby bardziej wartościowy niż telewizja czy internet.

Kogoś, kto by mnie widział.

Jestem niewidzialna, od tylu lat jestem niewidzialna.

Coś we mnie kiełkuje, coś się szykuje, tylko nie wiem co.
Takie nagromadzenie bólu a z drugiej strony zamrożenie - musi do czegoś prowadzić.

Nie lubię narzekać, marudzić. Nie chcę tego. Chcę się podnieść, chcę dawać pociechę, napawać nadzieją, dodawać energii.

Nie potrafię nawet zrobić tego, co powinnam, co obiecałam, za co mi płacą. Czuję się pozbawiona zupełnie siły. Tylko bym płakała i płakała.

Czytam o wewnętrznym dziecku. Wiem, że czeka mnie praca z tym tematem, ale nawet nie wiem, jak się zabrać za to. Czasem łapię jakąś książkę, myślę "o to jest to, co nareszcie mi pomoże", a potem okazuje się, że wskazówki są tak skomplikowane... musisz coś nagrać, coś ściągnąć ze strony (najczęściej po angielsku - niby nie problem, ale kolejna komplikacja) a potem najlepiej jeszcze, żeby te ćwiczenia robić z partnerem, albo zaufaną osobą.... No przecież gdybym takie osoby miała, pewnie nie potrzebowałabym tak bardzo tej pracy. I od razu entuzjazm spada, książka ląduje w kącie, przeczytana do połowy, a ja się złoszczę na autora "trzeba było napisać na okładce, że to książka dla tych, co mają przyjaciół do wspólnych ćwiczeń".

Jest we mnie tyle żalu, tyle gniewu, pretensji, ale przede wszystkim smutku.

Szukam drogi do siebie, drogi do szczęścia, drogi do życia, które warto by przeżyć.

Jak to się dzieje, że będąc po czterdziestce nadal nie mogę się otrząsnąć z ran zadanych mi czterdzieści lat temu?
Bardzo chcę być ponad to. Słyszę wszystkich wielkich motywatorów, którzy krzyczą: to było wiele lat temu, teraz jesteś dorosłym człowiekiem i tylko ty odpowiadasz za to, co cię w życiu spotyka. Słyszę to. Ale im nie wierzę. Choć bardzo chcę wierzyć.
Czuję się jak spętana, chcę wyjść z dawnej skóry, chcę się odrodzić i Bóg mi świadkiem mocno się staram.
Nie pętam się nikomu pod nogami, nie wieszam na nikim, nie proszę o litość.
Zresztą nie byłoby kogo.

Chciałabym, aby moje życie nareszcie się zaczęło. Bo czasem czuję, że dawno się skończyło.
Czy tylko ja tak mam?
Czy są gdzieś tam kobiety, a może mężczyźni, którzy czują podobnie? a może im się udało?

Nie przestaje próbować. Wysyłam ciche SOS, jeśli ktokolwiek ma je usłyszeć, usłyszy.

poniedziałek, 21 lipca 2014

W taki dzień...

Bywają takie dni, jak dzisiejszy, że niepotrzebnie zadaję sobie pytanie: dlaczego tak bardzo nie chce mi się wstać?

Jest pytanie, jest odpowiedź.
Nie lubię wstawać, bo nie mam do czego. Wszystko - oprócz córki - poszło w moim życiu nie tak.
Te szalone chwile z moim dzieckiem, zamiast być lekiem na całe zło, jeszcze bardziej uświadamiają mi, jak ubogie jest moje życie, skoro tak niewiele mogę jej dać.
Zasługuje na wszystko co najlepsze, na wspaniałe wakacje, rozwijanie jej mnóstwa talentów i wspaniałe spędzanie wolnego czasu.

Najbardziej brakuje mi ludzi.
Od zwykłych znajomych, do których można od czasu do czasu wpaść, wybrać się z nimi do kina, lub po prostu pogadać przez telefon, do zaufanych przyjaciół, takich, którym można się wypłakać, którzy po prostu wysłuchają lub dobrze poradzą, takich, na których zawsze można liczyć, że pomogą, zostaną z dzieckiem, z psem, których możesz po prosić o wszystko - bez wstydu i zażenowania, co najwyżej odmówią. Takich ludzi, dla których ja mogłabym również być takim przyjacielem.

Kiedy już z samego rana zadam sobie takie zgubne pytanie, odpowiedzi przychodzą przez cały dzień.
Na przykład tak jak dziś, obejrzę na facebooku film, w którym tata uczy swoją córeczkę pewności siebie.
I pojawia się żal, że nie tylko nie byłam królewną tatusia, ale w ogóle od tatusia nic, poza traumatycznymi wspomnieniami nie dostałam.
Mama w nadmiarze, jakby za nich oboje, zafundowała mi totalny brak wiary w siebie, zerowe poczucie własnej wartości.
Ale ma to też drugie dno: moja córka również nie dostała i nie dostanie takiego wsparcia od ojca, którego jej wybrałam. Nie spotyka się z nią od wielu lat, zresztą biorąc pod uwagę fakt, jakim okazał się człowiekiem, pewnie lepiej dla niej.

Jestem świadoma faktu, że gdybym wybrała lepiej, nie miałabym tej właśnie mojej córeczki.
Tylko czy na tym mogę oprzeć jej przyszłe szczęście?
Zwłaszcza, że sama nie wiem, co to jest...

Wiem, że mam depresję, ale ta wiedza w niczym mi nie pomaga. Jestem samotna w związku, z którego próbuję się wyplątać, zamknęłam się w czterech ścianach, żeby pójść w miejsca, gdzie można spotkać ludzi, muszę za to zapłacić: np. na siłownię, jogę, jakiś kurs itp. A na to nie mogę sobie pozwolić. Zresztą nawet jak sobie pozwolę, mój dawny czar wyparował i jakoś nie przyciągam do siebie ludzi. Nie dziwię im się.

Takie dni jak ten dzisiejszy pozbawiają mnie nadziei, że cokolwiek się zmieni.

Nie chcę i nie lubię narzekać, dlatego po cichu łykam łzy i to co leży mi na sercu, po prostu przelewam na papier.

Chcę i muszę się uśmiechać dla mojej córki. Mam zdrowe, mądre i wspaniałe dziecko i to jest wielkie szczęście. Wiem, że wielu rodziców, którzy stracili swoje dzieci, albo spędzają dnie przy ich szpitalnych łóżkach, patrząc na ból i cierpienie swoich maleństw - chętnie by się ze mną zamienili.

Wiem i pamiętam o tym.
Ale czasem to za mało, aby obronić mnie przed tym gigantycznym smutkiem.
Smutkiem, że nigdy dla nikogo - poza córką -nie byłam najważniejsza na świecie.
Że nawet teraz nie ma ludzi, dla których byłabym ważna.
Że mogłabym zniknąć i poza moją córką nikogo by to nie obeszło.

Wiem, że zadaję najgorsze z możliwych pytań, ale dziś jest ten dzień, dziś mogę, bo już zaczęłam: dlaczego od urodzenia po dziś dzień spotykają mnie takie trudne chwile? dlaczego nie mogłam mieć fajnego dzieciństwa, z którego wyszłabym cało, niepokiereszowana fizycznie i emocjonalnie? dlaczego nie mogłam przeżyć choć jednej, szczęśliwej miłości? dlaczego nic nie umiem? dlaczego nie mogę mieć obok kochającego faceta, który dzieliłby ze mną te dobre i te gorsze dni?
dlaczego nie mam przyjaciółki, chociaż jednej? dlaczego z każdym dniem coraz bardziej się starzeję i coraz bardziej czuję się chora a tak naprawdę jeszcze nie żyłam.
Dlaczego musiałam doświadczyć po drodze tych wszystkich rzeczy, których doświadczyłam?

Brakuje mi ludzi.
Brakuje mi miłości. Mam jej w sobie tak dużo. Nie mogę uwiesić się na moim dziecku.
Nigdy tego nie mówiłam, może nawet tak nie myślałam, ale marzę o cudownym człowieku, z którym mogłabym przeżyć resztę mojego życia. Który dodawałby mi skrzydeł, inspirował, abym codziennie stawała się lepszym człowiekiem.

Nie, nie marudzę. To taki dzień. Jutro będzie lepiej.







środa, 25 czerwca 2014

po co to...

Być może to moja kolejna notatka z cyklu "muszę, bo się uduszę".

Nie pamiętam, od ilu już lat ogromna chęć opisania, wyżalenia się, poskarżenia, oburzenia i pozbycia się tego wszystkiego pojawia się na przemian z potrzebą zapomnienia, wybaczenia. Podążania za modnym hasłem "patrz przyszłość, żyj dniem dzisiejszym, zapomnij o przeszłości".

Zapomnieć o przeszłości... Tylko jak to zrobić, gdy ona wraca w najmniej oczekiwanych momentach. Wystarczy jedna rozmowa z matką.... spojrzenie na moje własne życie, zrobienie listy tego, czego nie dałam mojej córce, tego, czego nie udało mi się w życiu zaznać, przeżyć.

Każdy dzień może przynieść zmianę. Może mnie nagle porwać fala entuzjazmu, zaczerpniętego gdzieś na zewnątrz, fala nadziei i radości z tego, co mam.
Ale bywa i tak, że nie mam ochoty się obudzić, nie mam siły na wykonanie codziennych, nudnych czynności, mam ich dość, a najbardziej dobijająca jest świadomość, że najprawdopodobniej już nigdy nic się nie zmieni.
Czasem żyję jeszcze marzeniem, że DOPIERO jestem po czterdziestce i jeszcze wiele przede mną. Widzę wtedy to moje wymarzone życie, widzę siebie roześmianą i szczęśliwą, otoczoną przyjaciółmi, miłością, cieszącą się z sukcesów i żyjącą pełną parą.

A potem przychodzi pytanie: ale kiedy? jak? jak i kiedy ma się to stać? w między czasie, gdy ja siedzę na dupie i nie mam siły i ochoty na nic.

Wiem, że powinnam się cieszyć, bo w sumie mam dach nad głową, nie chodzę głodna, a moja córka jest zdrowa. Wiem i cieszę się. Tylko dlaczego nie udaje mi się wyłączyć tego głosu, który nie cichnie w mojej głowie i wciąż mi przypomina, że mogłabym dużo więcej, że moje błędy, że inni ludzie, że gdzieś tam żyją normalnie, a ja zaczynam życie wciąż na nowo i ciągle popełniam błędy. Czasem nawet takie same.

Nie jestem jednak pesymistką. Wręcz przeciwnie. Mimo wszystko jest we mnie dużo optymizmu i nadziei. I wciąż brak zgody na byle jakość. Wciąż gonię za tym moim świętym Graalem. Mam ogromny apetyt na życie i wydaje mi się, że robię wszystko, aby wydostać się z pułapek, jakie na mnie czasem zastawia życie.

Nie przestaję śnić i marzyć, a jednocześnie bardzo się staram - choć jest to ogromnie trudne - dostrzegać piękno i wyjątkowość w moim obecnym życiu.

Mocno wierzę, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Wierzę, że warto wierzyć i marzyć. Że jak przestaniemy, wtedy właśnie wygra beznadzieja i pustka.

Nie przestanę się starać, nie przestanę się uczyć lepszego życia. Choćbym przez 29 dni nic nie robiła, a w ten jeden dzień w miesiącu przeżywała od rana do wieczora dobry dzień - i tak warto.

Szukam i znajduję tajemnicę szczęścia, nawet czasem przechodzę od teorii do praktyki. Zastanawiam się, w jakim celu dane były mi te wszystkie doświadczenia, których jak na jedno krótkie życie jest naprawdę dużo.

Powiadają, że rodząc się, sami wybieramy, jakie lekcje chcemy przerobić. Czy ja jeszcze przed urodzeniem musiałam być aż tak ambitna i złożyć tak "ogromne" zamówienie?